Co sprawia, że ktoś zostawia znajome ulice, rodzinny język i codzienne rytuały, by rozpocząć życie w miejscu tak odmiennym kulturowo, jak Bangladesz? Czy to miłość, ciekawość świata, a może potrzeba zmiany? W tym artykule zabieram Was
w wyjątkową podróż – rozmowę z kobietą, która zdecydowała się zamienić Polskę na kraj pełen kontrastów, kolorów
i nieustannego zgiełku. Jak wygląda codzienność Europejki w jednym z najgęściej zaludnionych państw świata? Czego nauczyła się o sobie, żyjąc tysiące kilometrów od domu? I co zaskoczyło ją najbardziej w bangladeskiej rzeczywistości?
Zapraszam do lektury inspirującego wywiadu z Agnieszką, Polką, która od kilku lat mieszka w Bangladeszu i pokazuje, że odwaga do życia po swojemu nie zna granic.
Interesują Cię inne wywiady? Sprawdź poniższe artykuły:
Wywiady znajdziesz tutaj
Wybierasz się w podróż ? Sprawdź poniższe artykuły:
Europa – artykuły
Azja – artykuły
Ameryka Północna – artkuły
Ameryka południowa – artkuły
Afryka – artykuły
Spis treści:
Podziel się wpisem z innymi
1. Dhaka. Początek. Dlaczego Bangladesz?
1. Pytanie ogólne, na początku przedstaw się proszę: jak się nazywasz, gdzie mieszkasz(w jakim regionie, mieście), jak długo? Czym się zajmujesz?
Agnieszka: Mam na imię Agnieszka, mieszkam w Bangladeszu, w stolicy-Dhace. Mieszkam tu od ponad 10 lat, pracuję w branży odzieżowej.
2. Czy Bangladesz był zawsze na Twojej liście miejsc do życia, czy to decyzja, która przyszła nagle?
Agnieszka: Decyzja ta przyszła raczej nagle. W 2012 przyleciałam po raz pierwszy do Bangladeszu, byłam w zupełnym szoku, nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu: mnóstwo ludzi, ciągły chaos, ale też jakaś taka magia tego miejsca… Pomyślałam sobie, że mogłabym tu kiedyś zamieszkać. Byłam później jeszcze parę razy i utwierdziłam się w tym przekonaniu, że na chwile mogę tu pomieszkać. Powoli robiłam wszystko, żeby zbliżyć się do tego celu i w styczniu 2015 przeprowadziłam się do Dhaki.
3. Jak Twoja rodzina zareagowała na decyzję o wyjeździe?
Agnieszka: Wiadomo, obawiali się, bo to jednak zupełnie obcy dla nich kraj, inna kultura, inna religia, ale decyzja należała do mnie. Już wcześniej miałam różne dziwne pomysły i lubiłam przygody, zawsze ciągnęło mnie w świat. Wiem też, że bardzo tęsknili na początku, w sumie cały czas tęsknią i szczególnie mama chce, żebym wróciła do Polski. U mnie tęsknotę za rodziną, za krajem najbardziej odczułam, jak przyszedł na świat mój synek.
4. Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przybyciu do Bangladeszu?
Agnieszka: Wrócę ponownie do roku 2012, kiedy pojawiłam się tu po raz pierwszy. Jak już wcześniej wspomniałam, było to dla mnie zupełnie coś innego niż dotychczas, czułam się jak w innym świecie. Jak już przeprowadziłam się tu w 2015, to kraj już nie był mi tak obcy, więc całą moją uwagę skupiłam na wyzwaniu, które na mnie czekało, czyli zajęłam się pracą.
5. Co najbardziej Cię zaskoczyło w pierwszych tygodniach życia tam?
Agnieszka: Zupełnie inaczej było, jak wcześniej przyjeżdżałam na parę dni i mieszkałam w hotelu. Wiadomo było: jedzenie, spanie, nic mnie nie interesowało… a po przeprowadzce na stale odczułam prawdziwe życie, dlatego pierwsze dni, tygodnie, miesiące były trudne. Musiałam znaleźć mieszkanie, gdzie nagle okazało się, że mój wcześniejszy plan kosztowy życia lokalnego nijak się miał do kosztów życia expaty. Mój zaplanowany budżet na mieszkanie to było jakieś 30% rzeczywistego kosztu wynajmu, dlatego na początku zamieszkałam w budynku, gdzie otwieraliśmy biuro: na dachu, w dobudówce przerobionej na mieszkanie, gdzie był duży pokój z łazienką, a kuchnia była oddzielnie. Trzeba było wyjść z mieszkania, przejść schodami i dopiero byłam w mojej kuchni. Mieszkanie tam było trochę uciążliwe. Jak coś gotowałam, to panie, które pracowały u innych mieszkańców budynków (biuro mieściło się w budynku mieszkalnym, którego część była przeznaczona na biura) przyglądały mi się przez okno. Moje mieszkanie zajmowało połowę dachu, a druga połowa to był taras. Moje okno kuchenne wychodziło właśnie na ten taras. Panie robiły tam pranie, a potem suszyły i przy okazji obserwowały mnie ;). Najbardziej przeżyłam to, jak pewnego poranka weszłam do kuchni, a tam była ścieżka mrówek prowadząca do mojej szafki z zapasami z Polski. Mrówki polubiły moją kaszę gryczaną (która tak na marginesie jest niedostępna w Bangladeszu). Nie miałam też tam pralki, prałam ręcznie, również na tym tarasie co panie, a większe rzeczy prałam gościnnie u koleżanki Polki, Darii, która mieszkała parę ulic dalej i była szczęśliwą posiadaczką pralki ala Frania, na zimna wodę, która nie odsączała wody. Cale pranie trzeba było ręcznie wyżynać i potem taką ciężką torbę z praniem targałam do siebie, a że właściciel budynku, gdzie miałam mieszkanie, lubił wyłączać windę, to często musiałam ją dźwigać na 5 piętro! Zawsze jednak staram się szukać pozytywów, przymykałam na wszystko oczy i cieszyłam się, że mam taki duży taras, na którym rano siadałam z kawą i podziwiałam Dhakę, która była spowita mgłą. PS. Wtedy myślałam, że to mgła, a okazało się, że to był smog, zanieczyszczenie powietrza. 😉




miejsca
2. Styl życia w Bangladeszu
6. Jak wygląda Twój przeciętny dzień w Bangladeszu?
Agnieszka: Wstajemy rano około 7, zaraz pojawia się u nas Pani, która sprząta i gotuje. Joya, bo tak się nazywa, przygotowuje dla nas ciepłą wodę z cytryną i imbirem – nauczyłam się tego zwyczaju w Bangladeszu. Bardzo dużo osób pije tu rano ada pani, czyli wodę z imbirem. Potem Joya albo ja robię śniadanie, jeśli jemy bengalskie śniadanie, to jest to przeważnie omlet i paratha, czyli taki placek z mąki i ghee lub aloo baji, czyli tarte smażone ziemniaczki z cebulką i przyprawami. Około 8 przychodzi już niania mojego synka i ustalamy wtedy plan dnia: co dziś będzie ugotowane na lunch, przekąski czy niania zabiera synka na jakieś spotkania z dziećmi (nianie ekspatów spotykają się tu codziennie w innym domu i dzięki temu dzieci mają jakąś rozrywkę). Potem wychodzę do pracy, odwozi mnie kierowca, bo niestety, ale nie ma transportu publicznego w moich okolicach. Czasem pojadę sama rikszą, ale tylko wtedy, jeśli nie pada albo nie jest jakoś bardzo gorąco. Wieczorem, jak wracam, zajmuję się synkiem i tak kończy się mój dzień. Trochę inaczej to wygląda w weekend, staramy się zawsze gdzieś wyjść. Pierwszego dnia, jak jest z nami niania, to jedziemy albo poza Dhakę-coś ciekawego zobaczyć, idziemy do parku, wychodzimy gdzieś na lunch, a drugiego dnia, jak jestem sama z synkiem, to idziemy przeważnie do klubu, gdzie jest plac zabaw, basen, znajomi.
7. Jak różni się styl życia w Bangladeszu od tego, do którego byłaś przyzwyczajona?
Agnieszka: Myślę, że jest ogromna przepaść między życiem, które miałam w Polsce, a które mam tu. Z jednej strony jest tu bardzo wygodne życie. Jest ktoś, kto posprząta, ugotuje, zmieni pościel, uprasuje, zupełnie odpada takie codzienne życie domowe, obowiązki. Mieszka się w bezpiecznym budynku, z ochroną. U nas jest dodatkowa ochrona w postaci policjanta dostępnego przez 24 godziny na dobę. Jak coś się zepsuje w domu, nie trzeba szukać hydraulika, elektryka itd., po prostu dzwoni się do managera budynku i on się już wszystkim zajmuje. A z drugiej strony – ma się dużo więcej wolnego czasu, którego nie ma, jak zagospodarować. Jak już mówiłam wcześniej, staram się znaleźć jakieś rozrywki, ale często kończy się to po prostu na wyjściu w weekend do klubu, gdzie chodzą też wszyscy inni expaci (lokalni nie mają wstępu do takiego klubu, jedynie na zaproszenie lub sami są członkami z racji posiadania paszportu innego kraju). Życie expaty w Bangladeszu wygląda jak życie na campusie na studiach, wszyscy mieszkamy raptem w 2, 3 dzielnicach, chodzimy do tych samych sklepów, klubów, idąc np. w sobotę do jednego z klubów, wiem z góry, kogo tam spotkam. To bardzo hermetyczne środowisko.
8. Czy udało Ci się zaprzyjaźnić z lokalnymi mieszkańcami?
Agnieszka: Tak! Nie są to wprawdzie wielkie przyjaźnie, ale mam paru lokalnych bliższych znajomych, z którymi czasem się spotykam. Kiedyś myślałam, że lepiej dogaduję się tutaj z mężczyznami, ale teraz mam też coraz więcej znajomych kobiet, szczególnie tych z bardziej otwartych rodzin, nowoczesnych, z podobnym spojrzeniem na świat. Bangladesz się zmienia, szczególnie w Dhace, w tych mieszanych dzielnicach (tam, gdzie mieszkają też expaci) jest coraz więcej kobiet pracujących, które nie chcą już tylko siedzieć w domu, chcą coś zmienić. Mam też dużo znajomych z takiego życia codziennego, może nie są to przyjaźnie, ale zawsze uśmiechamy się na swój widok, zamienimy w miarę możliwości parę słów, są to np. Pan sprzedający herbatkę na ulicy, Pan od kokosów, znajomi rikszarze.
9. Jakie lokalne zwyczaje lub tradycje najbardziej Cię zachwyciły?
Agnieszka: Przede wszystkim podoba mi się to, że ludzie żyją w grupie, rodzinnie. Żeby kogoś odwiedzić, nie trzeba się wcale zapowiadać, goście są zawsze mile widziani. Bengalczycy mają w domach takie specjalne pokoje na wejściu, gdzie są tylko sofy, to są właśnie pokoje do przyjmowania gości. Sama nawet już w pierwszym prawdziwym mieszkaniu zrobiłam sobie taki pokoik.
Podoba mi się tu wiele lokalnych tradycji, ale chyba najbardziej podoba mi się tutejszy wieczór panieński / kawalerski tzw. holud. Pani młoda lub Pan młody siedzi na przystrojonym miejscu, przed nimi jest dużo jedzenia i miseczka z kurkumą (po bengalsku holud), każdy podchodzi i smaruje twarz Pani / Pana młodego tą pastą, karmi jedzeniem. Potem wszyscy tańczą, a jeszcze dodam, że goście powinni być ubrani na żółto. Kobiety malują sobie ręce i stopy henna tzw. mehendi.
10. Czy były momenty, w których trudno było Ci zaakceptować różnice kulturowe?
Agnieszka: Ciężko już teraz mi sobie przypomnieć, za długo tu mieszkam ;). Ale pamiętam, że na początku nie lubiłam pytań, czy mam już męża, mówiłam wtedy, że nie mam i zawsze widziałam autentyczny smutek w oczach ludzi. Wtedy mówiłam, że w przyszłym roku biorę ślub i od razu radość wracała ;). Bycie w związku małżeńskim, posiadanie ułożonego życia jest tu bardzo ważne, to jest obowiązkowy element istnienia ludzkiego.





3. Usługi i kultura w Bangladeszu
11. Czy życie codzienne w Bangladeszu jest wygodne? Jak radzisz sobie z dostępem do podstawowych usług, takich jak opieka zdrowotna, bankowość czy komunikacja miejska?
Agnieszka: Tak, jak już wcześniej wspominałam, codzienne życie jest wygodne, dla nas- ekspatów. Wszędzie nas wożą, nie korzystamy praktycznie z komunikacji publicznej. Jeśli nawet chcę gdzieś na szybko podjechać, a nie mam wtedy kierowcy, biorę riksze. Uwielbiam jeździć riksza, choć nie zawsze jest to bezpieczne, ale nie ma nic lepszego niż wieczorna jazda rikszą, kiedy czujesz wiatr we włosach, a jeszcze lepiej kiedy pada deszcz ;). Mam też swojego Pana riksiarza, dzwonię do niego, mówię po bengalsku: amar Bashai, czyli mój dom i proszę, żeby za 5 min był. Natomiast jeśli chodzi o banki, to myślę, że jest tu duża biurokracja, nie ma blika, ale mamy tzw. Bkash, czyli takie konto w komórce, gdzie wpłaca się pieniądze i można wtedy płacić w sklepie, przelać komuś na jego Bkash, można zapłacić za zamówienie itd. Problem jest jedynie taki, że nie jest to dostępne dla ekspatów, ale można to zawsze obejść.
Urzędy to koszmar, załatwienie drobnej sprawy zajmuje miesiące, pamiętam, że ogarnięcie aktu urodzenia dla synka zajęło mi około 8 miesięcy! I było to bardzo kosztowne :(. Myślałam wtedy, że nigdy nie dostaniemy jego aktu urodzenia (koleżanka czekała np. 2 lata), potem paszportu i że nie wylecimy do Polski.
Szpitale, owszem są, my chodzimy głównie do prywatnego szpitala, ale i tak trzeba być czujnym. Często są stawiane złe diagnozy, przepisują za dużo antybiotyków i nawet lokalni, jak jest jakaś poważniejsza sprawa, wyjeżdżają na leczenie do Indii lub Tajlandii. Śmiejemy się ze znajomymi, że prawie każdy ekspata ma tu własną aptekę w domu, przywozimy większość leków z własnego kraju i trzymamy, jakby coś się przydarzyło. No i trzeba było też doszkolić się trochę z medycyny, bo wiadomo, trzeba wszystko sprawdzić samemu.
12. Czy były sytuacje, które zmusiły Cię do wyjścia ze strefy komfortu?
Agnieszka: Długo zastanawiałam, się nad tym pytaniem, i myślę, że ogólnie sam przyjazd tu, przeprowadzka- to wyjście ze strefy komfortu. Porzucenie bezpiecznego życia, które było w Polsce. A jeśli miałabym podać jakiś konkretny przykład, to wycieczka poza Dhakę lokalnym autobusem, takim starym, zniszczonym, bez drzwi, bez możliwości zamknięcia okien, z zainstalowanymi wiatrakami w środku zamiast klimatyzacji. Kierowca tego autobusu, jak zrozumiał, że jedzie z nim ktoś z zagranicy, czyli ja, to jechał jak szalony, wyprzedzał nawet na zakrętach. Pamiętam, że jak wysiadałam z autobusu, to trzęsły mi się nogi, a przede mną była jeszcze droga powrotna. Kolejnym takim przykładem wyjścia ze strefy komfortu, to brak prywatności w swoim własnym domu, kiedyś bardzo mi to przeszkadzało, że w domu była Pani sprzątająca. Prosiłam ją, żeby przychodziła, jak już jestem w pracy i wychodziła przed moim powrotem. Teraz, jak już mam dziecko, to wiem, że bez tych Pań nie dałabym rady sama, więc przyzwyczaiłam się, że zawsze ktoś jest w domu, że ktoś pierze i prasuje moje ubrania, ścieli moje lóżko.
13. Czy zdarzyło Ci się popełnić kulturową gafę, która została w Twojej pamięci? Jak zareagowali lokalni mieszkańcy?
Agnieszka: Na pewno były takie sytuacje, ale nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś zwrócił mi uwagę z tego powodu, więc ciężko mi nawet powiedzieć, kiedy i co takiego się wydarzyło. Bengalczycy są przyjaźni wobec przyjezdnych i nawet jakby ktoś popełniłby dużą gafę, raczej przyjmą to ze zrozumieniem i spokojem.
14. Czego nauczyłaś się o sobie dzięki tej emigracji?
Agnieszka: Hmm, myślę, że przede wszystkim utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem „easy going”, czyli łatwo akceptuję wszystkie niedogodności. Zawsze staram się patrzeć pozytywnie.
15. Jeśli masz dzieci, jak wygląda ich życie i edukacja w Bangladeszu?
Agnieszka: Tak, mam czterolatka na pokładzie. Dzieci ekspatów chodzą przeważnie, do najlepszych międzynarodowych szkół, które oferują też dużo zajęć pozalekcyjnych. Spotykają się z dziećmi innych ekspatów, wychowują się w międzykulturowym środowisku. Mam wrażenie, że to, do jakiej szkoły uczęszcza tu dziecko ekspaty, nadaje status i dziecku i mamie. Mój synek ostatnie pół roku chodził, jednak do takiej małej lokalnej szkoły, przodujący język to angielski, ale dzieci głównie lokalne. Dzięki temu zrozumiałam, dlaczego inni ekspaci mówią, że nigdy żadna lokalna szkoła-tylko międzynarodowe. Dla większości jest to nieakceptowalny standard. To była mała placówka, zaledwie 10 dzieci na każdej zmianie po 3 godziny. Dzieci bawiły się tam, robiły prace plastyczne, ale też to, co dziwiło tylko mnie, a nie dziwiło lokalnych rodziców. Panie nauczycielki puszczały dzieciom filmiki z laptopa np. żeby zrobiły gimnastykę albo np. takie, które opowiadały o jakichś zawodach, porach roku itd., potem wysyłały linki, gdzie inni rodzicie dziękowali z radością i z odpisywali: „super odtworzymy sobie też w domu”. Mnie to dziwiło, bo tam były też dzieci dwuletnie, a w Polsce jednak staramy się limitować czas przed ekranem dla takich maluszków. Były też takie sytuacje, kiedy np. mój synek włożył misia pod bluzkę i mówił, że jest w ciąży. Wówczas Panie ze szkoły do mnie dzwoniły, żeby powiedzieć mi, że tak nie wolno robić, bo inne dzieci to zobaczą… Inna sytuacja, koleżanki córka (Mama z Rosji) przyniosła nieubraną lalkę. Wtedy też panie dzwoniły, że to jest niewłaściwe… Ogólnie brak było indywidualnego podejścia do dziecka i mile było widziane, jak dziecko umiało się podporządkować. Dziwiło mnie też to, że Pani nauczycielka, chyba właścicielka, wrzucała na swojego Facebooka, swoje zdjęcia z dziećmi ze szkoły, ale też nikt na to nie reagował. Oczywiście była to szkoła płatna, płaciłam za te 3 godziny dziennie około 700 PLN za miesiąc.

16. Jakie są różnice w postrzeganiu roli kobiety w Bangladeszu w porównaniu do Twojego kraju?
Agnieszka: To wszystko powoli się zmienia. Kiedy tu przyjechałam 10 lat temu, dla niektórych to był szok: kobieta, samotna, zamiast zakładać rodzinę, przyjechała SAMA tu do pracy. Teraz, jak już wcześniej mówiłam, coraz więcej młodych kobiet pracuje, coraz później wychodzi za mąż. Tak jest w stolicy. W małych miejscowościach i na wsi kobieta dalej powinna siedzieć w domu, gotować i zajmować się dziećmi, nawet ostatnio była głośna sprawa: mężczyźni zniszczyli klub, chyba piłkarski, dziewcząt gdzieś na wsi. Dziewczyny miały grać jakiś mecz, ale mężczyźni ze wsi nie wyrazili na to zgody.
17. Czy czujesz się bezpiecznie i komfortowo jako kobieta w tym społeczeństwie?
Agnieszka: W mojej dzielnicy i dzielnicach obrzeżnych – tak, ale już głębiej w Dhace wolę jednak być zakryta. Nie chodzi o to, że coś się może stać, bardziej z szacunku do innych. Jeśli chodzi o sprawy biznesowe, zdarzyło mi się chyba dwa razy, że ktoś traktował mnie lekceważąco z racji tego, że jestem kobietą.
18. Czy spotkałaś się z jakimiś stereotypami lub uprzedzeniami wobec kobiet?
Agnieszka: Mogę to połączyć z poprzednim pytaniem. Chyba z dwa razy w życiu codziennym i biznesowym byłam traktowana trochę lekceważąco. Raz też byłam świadkiem sytuacji, w sklepie meblowym, gdzie dyrektor przyszedł ze swoją księgową (chyba) i sposób, w jaki do niej mówił, jak ją traktował… Myślałam, że jest jego córką, a okazało się, że to była jego pracownica.


4. Koszty życia, infrastruktura, polityka w Bangladeszu
19. Czy zauważyłaś różnice w tym, jak mieszkańcy Bangladeszu budują relacje, w porównaniu do ludzi w Twoim kraju?
Agnieszka: Może jedynie taka różnica, że więzi rodzinne, nawet dalekiego kuzynostwa są tu dużo silniejsze niż w Polsce. Rodziny trzymają się razem. Ma to swoje plusy i minusy.
20. Jakie miejsca w Bangladeszu szczególnie Cię zachwyciły?
Agnieszka: Myślę, że największe wrażenie wywarł na mnie las bagienny Ratargul Swamp Forest. Byłam tam w porze deszczowej i właśnie wtedy polecam go odwiedzić. Cały las zalany jest wodą i można poruszać się po nim małymi łódkami. Jest bardzo cicho, można zobaczyć małpy na drzewach, w wodzie węże, jest to naprawdę magiczne miejsce.
21. Gdybyś miała opisać Bangladesz w trzech słowach, jakie by to były?
Agnieszka: Riksze, hałas, upał- jeśli chodzi o miasto. Zieleń, lungi (taka spódnica męska), kokosy – to jeśli chodzi o wieś.
22. Jak oceniasz koszty życia w Bangladeszu w porównaniu do Twojego kraju? Czy jest to miejsce przystępne cenowo, czy są obszary, gdzie życie jest trudniejsze finansowo?
Agnieszka: Mogę wypowiedzieć się z punktu widzenia ekspaty. Jeśli chodzi o wynajem mieszkania, to teraz jest to koszt zbliżony do Warszawy. Średnia cena wynajmu 3-4 pokoi w bezpiecznej dzielnicy, w nowym budownictwie to ok. 10 tys. PLN. Problemem jest to, że właściwie nie ma mniejszych mieszkań. Dostępne mieszkania są w stylu lokalnym, gdzie w jednym miejscu żyją całe rodziny, stąd te 4 pokoje i do tego przy każdym jest łazienka. Drożej jest, jeśli chodzi o prąd. W sezonie letnim rachunki wynoszą średnio 1500 PLN za miesiąc, w wersji oszczędnej, jeśli chodzi o klimatyzacje. Mój sąsiad, który ma cały czas uruchomioną klimatyzację płaci trzy razy tyle, co ja. Jedzenie lokalne owszem dla nas jest tanie, ale nie da się żyć na ryżu i soczewicy non stop, a importowane jedzenie jest drogie. Idąc do sklepu raz w tygodniu, wydaję około 1500 PLN i właściwie nie ma tam wiele rzeczy. Droższe są kosmetyki, tańsze leki. Szkoły międzynarodowe to kolejny bardzo duży koszt, nawet 6000 PLN na miesiąc. Ogólnie uważam, że standard życia jest dużo niższy niż w Warszawie, a koszty dużo wyższe.
23. Czy istnieją mit lub stereotyp o Bangladeszu, których doświadczyłaś i których chciałabyś/łabyś się pozbyć lub wyjaśnić?
Agnieszka: Tak, przede wszystkim ten o dzieciach pracujących w fabrykach. Owszem dzieci pracują w Bangladeszu np. w hutach szkła, przy rozbijaniu cegieł, zbierają śmieci… Niestety! Ale często to jest jedyna możliwa droga, żeby nie wylądować na ulicy. Ale nie pracują na pewno w fabrykach, które szyją ubrania na eksport- przede wszystkim jest to niezgodne z prawem. Ogólnie fabryki z Bangladeszu postrzegane są w Polsce jako zło, a tak naprawdę fabryki dają prace milinom ludzi. W tym sektorze ponad połowa zatrudnionych to kobiety. Kolejny taki stereotyp, że Bangladesz jest głośny i brudny. Tak zgadza się, ale to jest głównie Dhaka, zapraszam na wieś, tam jest spokój, zieleń i sielanka.
24. Jakie największe różnice dostrzegasz w podejściu do dzieci pomiędzy Bangladeszem a Polską?
Agnieszka: Bengalczycy bardzo lubią dzieci i na wiele im pozwalają. Nie było nigdy sytuacji, że ktoś źle spojrzał na moje dziecko, bo było głośne, rozrzuciło jedzenie w restauracji, zawsze jest pozytywne podejście do dzieci.
25. Czy zdarzają się sytuacje, kiedy lokalna polityka lub protesty wpływają na Twoje codzienne życie? Czy to budzi
w Tobie niepokój?
Agnieszka: Tak, praktycznie od początku mojego zamieszkania w Bangladeszu zawirowania polityczne wpływają na moje życie. Kiedyś były to hartale, czyli takie całodzienne lub dłuższe strajki polityczne, kiedy to nie można było się poruszać na głównych drogach, bo podpalali autobusy, samochody. W tamtym roku, w sierpniu, była w Bangladeszu rewolucja. Pani premier uciekła do innego kraju, myślę, że to był mój najgorszy czas w Bangladeszu (a przeżyłam i zamach terrorystyczny i trzęsienia ziemi), to były dni pełne napięcia, stresu z wielką niewiadomą, co dalej. Bardzo wiele ekspatów wyjechało wtedy z Bangladeszu, zrezygnowali z życia tu, bo nie było bezpiecznie.
26. Jak wygląda infrastruktura drogowa, transport publiczny i dostęp do internetu? Czy to wszystko ułatwia, czy raczej utrudnia życie codzienne?
Agnieszka: Wspomniałam już o tym wcześniej, transport publiczny właściwie nie istnieje, tzn. jest, ale dla lokalnych- są to stare autobusy z niedoświadczonymi kierowcami, zdarza się ze nie maja nawet prawa jazdy, którzy jeżdżą szaleńczo, narażając na niebezpieczeństwo innych. Ok, jest też metro, ale jeszcze nie miałam przyjemności nim podróżować. Drogi są zakorkowane, nie ma sygnalizacji świetlnej, wszyscy trąbią dookoła, trzeba mieć mocne nerwy, żeby tu być kierowcą, ale taki paradoks – nie boję się tu podróżować samochodem. Już tyle razy były trudne sytuacje, a mam wrażenie, że w ostatniej chwili jednak wszyscy hamują 😉
27. Czy planujesz pozostać w Bangladeszu na stałe?
Agnieszka: Oj nie, na pewno nie! Za bardzo tęsknię za wolnością, stabilnością i spokojem.
28. Czy poleciłabyś Bangladesz jako miejsce do życia? Jakie typy ludzi odnajdą się tu najlepiej, a kto może mieć trudności?
Agnieszka: Na krótki czas, rok, dwa, trzy jako przygoda albo praca – oczywiście polecam, ale trzeba
być tu osobą elastyczną, nie oczekiwać luksusów i przede wszystkim być odważnym.



5. Podziękowanie
Na zakończenie dziękuję Ci za tę niezwykle szczerą i poruszającą rozmowę. Twoja opowieść o życiu w Dhace, codzienności na drugim końcu świata, wyzwaniach i pięknie emigracyjnej drogi, to coś, co zostaje z czytelnikiem na długo.
Twoja odwaga, otwartość i umiejętność budowania swojego świata z dala od rodzinnego domu są ogromnie inspirujące.
Dziękuję także wszystkim, którzy przeczytali ten wywiad. Mam nadzieję, że dzięki niemu Bangladesz stał się choć trochę bardziej bliski i zrozumiały, a historia naszej rozmówczyni dodała otuchy każdemu, kto sam mierzy się z emigracją lub po prostu szuka swojego miejsca na ziemi.
Agnieszka ma profil na instagramie: @aga_w_bangladeszu na który serdecznie Was zapraszam. Koniecznie zajrzyjcie
i zostawcie u niej po sobie ślad. Będzie jej niezmiernie miło.
Czekajcie na kolejne wywiady z serii “Polacy na emigracji”, które zabiorą Was w podróż przez fascynujący świat ludzi i miejsc!
Do zobaczenia w kolejnych opowieściach – bo każda z nich ma moc poszerzania perspektyw.
Podoba Ci się moja twórczość? Może ten artykuł wniósł wiele informacji? Może po prostu dowiedziałeś się czegoś ciekawego, wzruszyłeś się, zaśmiałeś? Możesz postawić mi wirtualną kawę, po prostu wesprzeć Twórcę. Będzie mi niezmiernie miło. Ponadto wspierając mnie na Patronite możesz otrzymać ode mnie e-booka “Mój subiektywny przewodnik: Japonia – ścieżkami rodziny nomadów”

fotografka
Jak Ci się podoba artykuł?
Jeżeli myślisz o podróży i masz dodatkowe pytanie, napisz
w komentarzu lub napisz do mnie na Instagramie. Ja postaram się Tobie pomóc.
Skomentuj Dorota Anuluj pisanie odpowiedzi